Profil użytkownika marylou
Urocza historia i ujmująca kreacja głównego bohatera, jak cały film zresztą. Francuski Hawr w stylu retro jawi się magicznie. Ładne dźwięki.
Dobre lekkie kino nie jest złe. Trudno przestawić się na tę strawność po ambitnie ciężkich NH-owych projekcjach, ale siląc się na obiektywność, przyznać trzeba, że "Moja łódź podwodna" to świetnie skręcony, "sfotografowany" i zabawny film z ujmującą muzyką, do której muszę dotrzeć. Coś jak dobry pop w świecie dźwięków. Jak Kings of Convenience dokładnie :)
Tytułowe rozstanie to właściwie puszka Pandory. Punkt zapalny, który ujawnia skrywane pragnienia i problemy, jednocześnie generując niezmiernie trudne życiowe dylematy z udziałem wiary, zasad moralnych. Każdy w tym konflikcie ma rację i każdą winę da się tu odkupić, bo konkretne działania bohaterów są uzasadnione. Nie ma tu jednak miejsca na kompromisy, nawet kosztem własnego szczęścia. I to nie jest dla mnie do końca zrozumiałe...
Co napisać o filmie, o którym sam reżyser niewiele konkretów powiedzieć potrafi? Że absurd królem, a amfetamina witaminą. Poza niezrozumieniem w filmie rzucały się w oczy świetne zdjęcia, a uszy łaskotane były przez dobre dźwięki. To zwykle połowa sukcesu, więc daję 5/10.
Płytkawy ten film i niedopracowany (zmarnowana końcówka). Prawie udało się opowiedzieć o nieciekawej sytuacji młodej, stukniętej nieco, polskiej matki w sposób nietragiczny. Prawie, bo wyszła z tego b. infantylna historia, której najbliżej było do farsy. A kolorowej Ki każdy chyba chciałby sprać tyłek za tzw. wszędobylski nieogar.
Spuszczone ze smyczy żony i pseudożony urządzają sobie hedonistyczne party, zapominając na moment o dotychczasowej roli społecznej. Jest tu konfrontacja "kury domowej" z niezależną singielką, a także zestawienie poprawności etycznej z nieetyczną zdradą. Wszystko jest lekko szalone, spontaniczne, prawdziwe i przyprawione bystrym humorem ("Jeden facet wziął do samolotu zegarek, żeby zobaczyć jak czas leci"). Świetnie się ogląda. Chcę więcej Anji Breien!
Zawiodłam się, choć sama nie wiem, czego oczekiwałam. Dumont przedstawia nudnego mężczyznę o wielkim sercu w nudnej acz pięknej wiejskiej scenerii. Trochę przypomina mi się "Gigante". Też chodziło o samotność, potrzebę miłości i zwyczajność, ale przynajmniej plusy filmu były jasne. U Dumonta muszę się ich na siłę doszukiwać. Niemniej, postać Pharaoha, ujmująca. Najbardziej zastanawia mnie, skąd patetyczny tytuł filmu - jego wzniosłość ma się nijak do prostoty fabuły..
Piękny hołd dla kreatorki fantastycznych pejzaży tanecznych. Piękny, bo pokazany przez pryzmat sztuki, a nie biografii. Zresztą, inaczej by się chyba nie dało, bo życiem Piny był taniec. Świetne ujęcia i muzyka, w tym miejskie konteksty dla sztuki. O artyzmie tancerzy pisać nie trzeba.
"Film ma wywoływać emocje, a nie pokazywać je na ekranie". I takie są obrazy Antoniak. Code Blue to kolejny, po genialnym dla mnie Nothing Personal, portret samotności i nowe ujęcie intymności, tym razem tej największej możliwej, bo towarzyszącej śmierci, B. dobry film, choć z rozmowy z reżyserką wynikło, że sporo przesłań Antoniak, pomimo intencji, nie trafiło do widza. Postać Marian byłaby fascynująca, gdyby nie podobna do niej "Pianistka". Niemniej, za chłód wielkich emocji - 8.
Zmierzyłam się w końcu z Funny Games, chociaż bałam się konfrontacji. I słusznie. Ten film to horror i psychiczna tortura. Nie obejrzę go po raz drugi, ale uważam,że to pozycja obowiązkowa. Haneke miażdży. Jak zwykle. Choć tutaj wyjątkowo bezlitośnie.
Pocieszne! Zgrabna historia, wyraziste charaktery, całkiem bystry humor i świetna muzyka DeVoTchKi. Na lekkostrawne filmowe zachcianki - propozycja ydealna.
Mocne, ale nie wybitne. Psychologiczny dreszczowiec jako przejaskrawiona metafora domowego klosza i absurdalnej obsesji przestrzegania życiowego bhp. Nic nowatorskiego, ale trafność uderzeń w psychikę i dobór mnożących się patologii - momentami porażające. Warto. Gdzieś czytałam, że ten film wywołuje podobne emocje, co obrazy Haneke. To przesada. Haneke miażdży, Lanthimos co najwyżej mocno szturcha.
Mistrzostwo.
Nie jest to doskonałość. Choćby dlatego, że wielkokrotnie ociera się o kicz. Z drugiej strony opowiedzieć o końcu świata niebanalanie to wielki wyczyn. Podobnie jak uczynienie protagonisty z "szamańskiej" melancholii. Dla mnie ten film to piękny estetycznie hołd dla nieustającego smutku. Melancholia przeraża i fascynuje jednocześnie. A muzyka Wagnera obrazuje ją przecudownie.
Społeczeństwo i stworzona przez jego członków rzeczywistość jako najgorszy koszmar, który rządząc się nieludzkimi regułami, składnia do samounicestwienia. Nie ma tu zasad moralnych, ale są absurdy i kapitalistyczna chęć wyzysku. Na każdym kroku. Trzeba być szaleńcem, żeby chcieć żyć w takim świecie. Jeśli się nie jest - z takiego świata się dobrowolnie rezygnuje.
- Co wczoraj świętowałaś?
- Smutek. (śmiech)
Taki jest ten film jak ten dialog. I takie samo jest życie na północnych Morawach. Dzikie, rozpuszczone, prostackie i rubaszne, ale pełne namiętności. A to podobno najlepszy sposób na nudę.
Łał. Fantastyczne zdjęcia, dla których byłabym w stanie wysiedzieć w kinie kolejną godzinę. Piękne dźwięki. Do tego całkiem bystre filozofowanie, choć nie pozbawione abstrakcyjności, a że oniryczność fabuły tępiła nieco intelekt, to Stalkera zostawiam do powtórnego przeżucia.
Jestem skonsternowana. Wcale mnie ten film nie oczarował. Spodziewałam się senności Lisbon Story, ale nie filozoficznej nudy. Kilka b. dobrych momentów (sceny z Cavem), świetnych ujęć i na tym koniec polotu. Nie poddałam się narzuconej oniryczności, może czegoś nie zrozumiałam? A Berlin niezmiennie uwodzący.
Poważny temat i niepoważne motywacje. Pomysłowa konstrukcja fabuły, dobre zdjęcia i aktorstwo, ale scenariusz z psychologicznym ubytkiem. Niemniej, warto zobaczyć. Choćby dla Kościukiewicza.
Kolejny twór pinku eiga (po Podglądaczu z poddasza), który przekonuje mnie, że lubię seanse za różową kurtyną. Porno na wesoło, można rzec. I to w bardzo smacznym wydaniu: pomieszania groteski z erotyzmem. O ile Podglądacz z poddasza wydawał się bardziej wyrafinowany fabularnie, o tyle w obu przypadkach: wilgotne lasy gwarantowane.